Czasami jakiś czort mnie skusi na ugotowanie czy upieczenie czegoś do czego wiem, że nie mam cierpliwości. Ten sam czy inny czort nakłonił mnie do zrobienia ravioli z ricottą i szpinakiem, a ja naiwna dałam się wziąć na czułe słówka typu, ale to jest pyszne, dawno nie robiłaś, to zajmie tylko chwilę, itp. Dla jasności dodam, czortem tym nie jest mąż, tylko mój wewnętrzny chochlik, którego wydawało mi się, że już poskromiłam i pojęłam, jego wystawiające moją cierpliwość na próbę, żarty. Nie! Nic bardziej mylnego, sprytny z niego ancymon, umiejętnie znajdujący moje czułe punkty i słabe strony. Argumenty zawsze ma zasadne, merytoryczne, jest dobrze przygotowany na moją asertywność, a i ma cierpliwość, której czasem mi jeszcze brak. Jeśli nie pójdę za jego głosem, sugestią od razu, będzie mnie prześladował myślami, dręczył sumienie i wyobraźnię – aż do skutku.
Ja i wszelkie długotrwale angażujące mnie akcje w kuchni – to nie może się udać. Lubię gotować i piec, ale sprawnie, szybko, tak, bym mogła skończyć jedno i zabrać się za coś innego. Nudzi mnie monotonia, choć spokój cenię ogromnie. Jednak długotrwałe powtarzanie jednej czynności, to zdecydowanie nie zajęcie na mój sangwiniczny temperament. Pierogi lubię – jako dziecko szalenie kochałam ruskie, zrobione przez moją babcię lub siostrę mojej prababci – ciocię. Jednak żebym sama gorliwie zakasała rękawy do ich robienia – nie. Do tej pory pierogi, samodzielnie, zrobiłam może 2 razy w życiu, pomagać pomagałam częściej i nawet to lubiłam. Dzielenie tej, dla mnie, żmudnej pracy na przynajmniej dwie pary rąk, jest już świetną sprawą. Pamiętam, jak babcia lub ciocia ogarniały temat ciasta, wałkowały je, a ja wycinałam szklanką kółka, faszerowanie było wspólnym zajęciem. Jednak na co dzień, mimo pomocy chętnej drugiej pary rąk (należących do Współlokatora ;)), w naszym domu nie goszczą one na stole często. Choć makaron robię co rusz i chętnie, ale jest to dla mnie szybki temat. Ciasto robi się rach ciach, wałkowanie przy użyciu elektrycznego wałka to przyjemność, a już wycinanie prostych form nie stanowi najmniejszego kłopotu. Nawet wałkowanie ciasta na stolnicy i wycinanie łazanek jest jeszcze w zasięgu mojej cierpliwości. Ale dalsze etapy, jak faszerowanie i klejenie – niekoniecznie.
Być może zastanowi Was ten mój „lament”, skoro nie lubię, o po co się za coś zabieram, a gdyby tego było mało, to jeszcze o tym piszę. Otóż robię to z kilku względów. Pierwszy, bo ravioli z ricottą i szpinakiem wyszły fantastyczne i warto się przepisem na nie z Wami podzielić. Po drugie, by uzmysłowić Wam, że może wydawać się, że skoro ktoś gotuje i jeszcze pisze o tym w Internecie, to musi lubić gotować wszystko, nie wychodzi z „garów”, a kuchnia to jego jedyne życie. Jak każdy, jestem człowiekiem, zazwyczaj gotuję dania szybkie i nieskomplikowane, albo staram się swoich przepisów nie komplikować zbytecznie, ponieważ przede wszystkim lubię wiedzieć co jem. Nie uznaję dróg na skróty w gotowaniu. Nie uznaję „przypraw” w kostkach czy innych, płynnych wzmacniaczy smaku, substancji zagęszczających, wydłużających trwałość, poprawiających wygląd, ta lista nie ma końca. Dlatego gotuję sama. Wtedy wiem, co jem, bo etykiety studiuję każdorazowo na zakupach szczegółowo, nawet tych znanych już produktów, bo często po czasie okazywało się, że z czegoś dobrej jakości, nagle produkt „ulepszono” w sposób niekoniecznie dłużej fascynujący. A po trzecie, by dodać Wam odwagi w podjęciu kroków do choćby sporadycznego ugotowanie sobie czegoś dobrego i nie muszą to być ravioli z ricottą i szpinakiem. Czasem przekraczanie wygodnej strefy komfortu może zaprowadzić nas w ciekawe miejsca, nawet, a może aż takie, w których poszerzymy swoje horyzonty smakowe, poznamy siebie trochę lepiej, zajrzymy do książek, a w Internecie poza portalami społecznościowymi, poszukamy przepisów, informacji o produktach, a tym samym zrobimy krok, by zadbać o siebie.
Dla mnie przygotowanie ravioli z ricottą i szpinakiem było wyjściem ze swojej strefy komfortu. Jak pisałam wcześniej, lepienie pierogów to nie moja ulubiona aktywność w kuchni. Jednak, kiedy tak je faszerowałam, wycinałam i odkładałam na podsypaną mąka tackę, doszłam do wniosku, że jest to całkiem miłe uczucie móc robić w życiu rożne rzeczy, poznawać, doświadczać – nie tylko kulinarnie.
To lato stało w naszym domu pod znakiem włoskich przysmaków i przyjemnie było mi pod jego koniec przygotować coś, co stanowi dla mnie pewnego rodzaju trud. Miałam poczucie, że oddaję w ten sposób szacunek kuchni, którą bardzo lubimy. Z pokorą i cierpliwością myślałam o włoskich kucharzach i nonnach (babciach), którzy/które często codziennie wykonują to zajęcie, by podjąć klientów, gości, rodzinę czymś doskonałym, co wyszło spod ich rąk. Choć ręce to tylko jeden z elementów wykonawczych, poza nimi, jest umiejętność łączenia smaków, a wraz z nią wiedza i doświadczenie, a przede wszystkim ciekawość smaków. Jest też i serce (do gotowania), którego brak w gastronomii bardzo łatwo wyczuć i tym samym zniechęcić się rozsmakowania w jedzeniu. I tak oto, przy dźwiękach włoskiego radia, z pomocą drugiej pary rąk, w deszczową niedzielę, uraczyliśmy się czymś błogim w naszym, domowym wykonaniu. PS Cztery ręce i dwie głowy po krótkim namyśle stwierdziły, że ravioli z ricottą i szpinakiem, jak i jakiekolwiek inne, można robić częściej, byle nie tak małe – wtedy praca pójdzie sprawniej 😉. Gdybym nie uległa pokusie wywołanej przez wewnętrznego chochlika, pewnie byłabym biedniejsza o takie wnioski, a na pewno przyjemne, refleksyjne doświadczenia.
Dobre rady
- Jeśli jesteście, podobnie jak ja, ludźmi o ograniczonej cierpliwości, szczególnie wobec prac manualnych w kuchni, to polecam Wam zabrać się za lepienie większych ravioli, także tych z płynnym żółtkiem.
- Jak przygotować te z płynnym żółtkiem? Właściwie nie inaczej jak te bez niego. Różnica jest w wielkości raviolo, które wycinam specjalną stalową obręczą o średnicy 9 cm. Wy, jeśli takiej nie macie, możecie wybrać szklankę, kubek, czy cokolwiek innego, byle o zbliżonej średnicy. Farsz na cieście układam w kształt okręgu, z otworem na żółtko, zostawiając około 0,5-1 cm od brzegów, by swobodnie można było skleić dolną warstwę ciasta z górną. Farsz, jeśli jest zbyt wysoki, lekko spłaszczam palcami, tak, by wierzchnia warstwa ciasta mogła swobodnie przykryć całość.
- Kiedy wszystko jest już gotowe, wierzchnim kawałkiem ciasta, przykrywam, farsz – uzupełniony żółtkiem – pozostawione brzegi, delikatnie smaruję wodą i zaklejam. Gotowe raviolo/i wrzucam na wrzącą i osoloną wodę, gotuję 1-2 minuty od wypłynięcia raviolo/i na wierzch. Całość okraszam masłem szałwiowym.
- Jeśli nie macie dostępu do świeżej szałwii, suszona także zda egzamin.
Szczegóły
4-6 (każda po 7-8 sztuk) – łącznie 35-40
1,5 h
3-5 minut
Składniki
- Makaron
270 g mąki „00”
30 g semoliny
3 jajka „L” w temperaturze pokojowej
1 łyżka oliwy
w razie potrzeby łyżka zimnej wody
- Farsz
300 g mrożonego lub 250 g świeżego, opłukanego szpinaku
250 g ricotty
2/3 łyżeczki otartej gałki muszkatołowej
70 g Parmezanu (w razie deficytu można zastąpić Grana Padano)
szczypta świeżo zmielonego pieprzu
szczypta soli
- Dodatkowo
1 łyżka soli
100 g masła
10 świeżych liści szałwii lub 10 g suszonej szałwii
lub oliwa z oliwek
Przygotowanie
- Makaron
- Składniki na makaron umieszczam w misie miksera i stopniowo, począwszy od niskich obrotów, rozpoczynam mieszanie, z czasem, kiedy składniki niezgrabnie zaczynają formować się w ciasto zwiększam obroty miksera i czekam, aż zagniecie się idealnie gładkie ciasto. Czasem, ciasto może nie chcieć idealnie się połączyć, może to być spowodowane np. wielkością jajek – jajka były za małe, może zaistnieć potrzeba dodania łyżki zimnej wody.
- Zarobione, gładkie, jędrne ciasto wstawiam do lodówki, do czasu przygotowania farszu.
- Farsz
- Szpinak (jeśli mrożony, uprzednio rozmrażam i odcedzam z nadmiaru wody) z łyżką wody blanszuję w rondlu na średnim ogniu, aż lekko się skurczy. Odcedzam, odciskam z nadmiaru wody i pozostawiam do ostygnięcia. Po ostygnięciu raz jeszcze odciskam z wody, jest jej sporo. Kiedy szpinak jest już osuszony, siekam go drobno.
- Do dużej ceramicznej misy przekładam szpinak, ricottę, Parmezan, otartą gałkę muszkatołową, sól i pieprz. Całość dokładnie mieszam. Konsystencja, jaka mnie interesuje to gęsty farsz.
- Gotowy farsz przykrywam talerzem lub folią spożywczą i wstawiam do lodówki, do czasu rozwałkowania ciasta makaronowego.
- Ravioli
- Ciasto makaronowe wyjmuję z lodówki na podsypaną mąka stolnicę, dzielę na pół i jedną połówkę raz jeszcze zawijam w folię i wstawiam do lodówki. – Przygotowanie pierwszej partii ravioli zajmuje chwilę, dlatego, aby nie wysuszyć ciasta, dzielę je na pół, a nieużywaną połowę przechowuję w lodówce do czasu ogarnięcia się z pierwszą partią pierożków.
- Pozostałą na stolnicy połowę ciasta rozwałkowuję równo i cienko – grubość 3-5 mm. Z powstałego okrągłego kawałka wycinam około 13 cm szarfy, na których w równych odstępach nakładam farsz, który przykrywam górną częścią szarfy, którą przy pomocy pędzelka piekarniczego, delikatnie smaruję wodą (ciasto lepiej się skleja). – Szarfa makaronu liczy około 13 cm, ponieważ na dolnej połowie układam farsz, a górną częścią go przykrywam i sklejam w raviolo – pierożka. Zerknijcie na zdjęcia poniżej, tam słowo pisane nabiera wizualnego sensu ;).
Czynność wałkowania makaronu można wykonać przy pomocy maszynki, tak ręcznej, jak i elektrycznej – takiej, którą można dołączyć do robota kuchennego. Wtedy szerokość szarfy jest od razu dopasowana do potrzeb.
Pozostałe resztki – ścinki – łączę ze sobą i rozwałkowuję raz jeszcze, kontynuując faszerowanie, sklejanie i wycinanie ravioli. - Gotowe ravioli przekładam na podsypaną mąka tackę. I tak, aż do skończenia się pierwszej partii ciasta, z drugą, tą z lodówki, postępuję identycznie.
- Na koniec pracy, w rondlu zagotowuję wodę, solidnie solę łyżka soli i wrzucam pierożki. Gotuję około 1-2 minuty od wypłynięcia na powierzchnię.
- Masło szałwiowe
- Kiedy ravioli się gotują, w rondlu na średnim ogniu roztapiam masło, dodaję umyte i osuszone liście szałwii, całość utrzymuję na ogniu do czasu aż masło lekko się zazłoci.